— Wyniesionam w górę jako drzewo cedrowe na Libanie i jako cyprys na górze Syon. Wywyższyłam się jako palma w Kades i jako szczepy różane w Jerycho.
Artystka słuchała uważnie, a on, ze swą zdumiewającą pamięcią, cytował daléj i daléj.
Gdy skończył, rzekła poważnie:
— Pan zawsze znajdzie wtór stosowny. Malując, i ja to sobie powtarzałam.
— To téż jest pani o swą pracę spokojna. Nieprawdaż?
— Pomysł — tak, ale wykonanie mnie męczy.
— Warte jedno drugiego — i wątpię, czy się pani co lepiéj uda.
— To dobrze! Wierzę w pańskie zdanie. Chciałabym, żeby to doktor Malicki zobaczył. Byłby rad!
— Czy ja się pani tu zdam na co? — spytał Oryż nieśmiało.
— Naturalnie. Rachowałam, że mi pan pomoże.
Uśmiechnął się pogodnie.
— Dziękuję pani! — szepnął.
— Idźże pan na śniadanie, a potém żwawo do roboty!
Byłaż to dla Oryża uciecha! W mrocznym, cichym kościele pracowali we dwoje, rozmawiając przyciszonym głosem o sztuce. Przywiózł był
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/328
Ta strona została przepisana.