Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/33

Ta strona została przepisana.

— Bagatela! — zaśmiał się Oryż. — Na takich warunkach, tobym się i ja mył i czesał codzień.
— To mi doradził ksiądz Walery od Ś-éj Barbary. I wie pan, okazało się to nadzwyczaj skutecznem. Już dzisiaj dałam dwadzieścia bułek.
— Ależ to panią musi porządnie kosztować ta trzódka błędnych owiec!
— Tylkoż to! Żyję na koszt Magdy już teraz, a na tamto wystarczam ze swoich.
— To jednak musi być zabawne mieć zawsze pieniądze na każdą potrzebę.
— Warto, żeby pan tego spróbował. Czas się ustatkować, panie Andrzeju.
— Nie chcę! To nie szyk w naszym cechu — odparł Oryż pogardliwie. — O czém pani myśli? — zwrócił się do Magdy.
Drgnęła, budząc się z zadumy.
Ale on nie dał jéj odpowiedzieć.
— Niech pani nic nie mówi, bo będzie to kłamstwo.
— O, bardzo proszę! Nigdy sobie téj fatygi nie zadaję, aby zmyślać. Myślałam o Filipie.
— Odnalazł się?
— Tak. Poznała go baronowa w Ostendzie; ma tu przyjechać rychło. Myślałam tedy, czy się weźmie do pracy?
— Romansowania z baronową? To niezawodnie.