Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/343

Ta strona została przepisana.

Opowiedział jéj całe wydarzenie. Słuchała, tamując oddech; gdy skończył, objęła głowę rękami, wzdrygnęła się i zamruczała do siebie:
— Dla takiéj wszystko stracić! O, nieszczęsny!
Potem podniosła głowę, oczy jéj zapałały, krew uderzyła do twarzy.
— Pójdź pan tam jutro i powiedz im ode mnie, że jeśli do trzech dni nie wydadzą się sami sądom, ja złożę zeznanie i pan!
Dyszała, rozdrażniona ostatecznie.
— Zabrała mu talent i wiarę, oderwała go od wszystkich obowiązków i zasad. Zmarnowała mu młodość, ideały, życie. Teraz jeszcze ma umrzeć bez mogiły chrześcijańskiéj, lub żyć z plamą samobójcy. Tego już zawiele! Na to — ja nie pozwolę!
Oryż wysłuchał, a potem rzekł:
— To racya! Ale co on powie? Czyją stronę on trzymać będzie? Co pani uczyni, gdy on nam zaprzeczy, gdy złoży zeznanie wręcz przeciwne?
— To niepodobna! On się opamięta.
— Zaczekajmy zatem.
— Nie, jutro im pan moje polecenie zaniesie.
Oryż skinął głową i wskazał jéj rannego, który od dość dawna leżał nieruchomy, milczący, jakby się przysłuchiwał.
Podała mu lekarstwo; obejrzał się na Oryża.
— Zostań pan przy mnie sam! — rzekł.
Magda wyszła do sąsiedniego pokoju, który