Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/35

Ta strona została przepisana.

szytów do przejrzenia, Oryż zapalił cygaro, Magda usiadła do fortepianu i brząkała coś od niechcenia.
Oryż słuchał chwilę, potem wstał.
— Nie jestem dzisiaj paniom na nic potrzebny? — spytał majorowéj.
— Ach, i owszem. Wyrysuj mi pan ładny zygzak na plecionki. Potrzebuję modelu, a u Magdy doprosić się go nie mogę. Narób mi pan téż ładnych monogramów do haftu!
Oryż, z widoczném zadowoleniem, przyniósł z pracowni papier i ołówki i na kolanie jął rysować. Nigdy go nie można było namówić, by używał stołu.
W téj chwili dzwonek się ozwał, i Magda rzekła:
— Jest pan Sylwester.
Gość był to niemłody jegomość, otyły, czerwony i uśmiechniony, bardzo starannie ubrany i ruchliwy. Wyglądał na człowieka, któremu życie szło gładko i wesoło, jak strumyk bardzo jasny, ale i gładki.
Już w przedpokoju gadał ze służącą, a witając towarzystwo, mówić nie przestawał.
— W przelocie wpadłem, okropnie mi się śpieszy! Mam dla pani majorowéj lokal, cacko, na szkołę. Radzę się śpieszyć, bo zajmą. Ale mówiłem z właścicielem, obiecał do jutra czekać. Nie było pani panno Magdo, dzisiaj na wystawie, a szkoda: są nowe kartony Matejki. Pana to chcę porwać z sobą, jako eksperta.
— Od czego? Alboż pan pijasz piwo?