Potrząsnęła głową i spojrzała pożądliwie na mleko.
— Ja nie chcę. I ono może już nie przełknie.
— Spróbujemy. Przełknijcie wy pierwéj, żeby garnuszek dla niego opróżnić.
Wtedy kobieta wypiła wino już bez protestu. Potém uniosła trochę głowę dziecka i zaczęła mówić zmienionym głosem.
— Jaśku, moj robaczku, otwórz ślepki. Mleczka ci mama da! Nie śpijże, powąchaj, jak mleczko pachnie.
Dziecko ocknęło się, błysnęło okiem, poruszyło ustami i przełknęło łyk jeden. Twarz matki rozjaśniła się dziwnie i zaczęły z oczu łzy padać, bez łkania.
Oryż zbliżył się do Magdy, wziął jéj rękę i pocałował.
Spojrzała nań zdumiona.
— Przepraszam panią, ale jestem z pani bardzo rad i nie wiedziałem, jak okazać — rzekł czerwony ze wstydu.
— Bardzo mi przykro, że pan musiał aż do tyla swą godność poniżyć — odparła z uśmiechem. — A teraz idź pan i przynieś cokolwiek dla matki!
— Idę, ale niech pani nie dopuści, by Sylwester ten obraz kupił. On gotów zań zapłacić, żeby pani się przypodobać, a téj kobiecie zrobi niesłychaną przykrość.
— Dobrze, bądź pan spokojny i wracaj prędko.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/45
Ta strona została przepisana.