Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/47

Ta strona została przepisana.

— A ja obraz kupię, choć to fałsz, ale będę go miał na pamiątkę naszego spaceru — rzekł pan Sylwester, uradowany z pomysłu.
— Zrobię panu obrazek téj izby na pamiątkę — odpowiedziała Magda — a ten niech im zostanie. Trzeba się dowiedzieć, kto jest właścicielem rudery, i zapobiedz, aby ich ztąd nie wypędzono.
— Już wiem! — zawołał Oryż. — Piekarz mnie objaśnił. Te place nabyła na licytacyi matka baronowéj.
— O, to pewnie zrobiła dobry interes! — wtrącił doktor. — Szalony ma nos do interesów; tylko ją córka kosztuje summy!
— Będę u nich dzisiaj wieczorem, to interes załatwię! — rzekł Sylwester. — Muszę się pochwalić, jak małym kosztem nabędę płótno naszéj sławy.
— Ależ pan massę uczynił! Przecie panu ci biedacy będą zawdzięczali życie. Żeby nie kolektorska żyłka, nikt-by o nich nie wiedział.
— A co? Widzi pani! Sylwester wszędzie się zda. Ale jakże się oni nazywają? Muszę to sobie zanotować.
Kobieta nie słuchała ich rozmowy, i gdy do niéj się zwrócił, przeraziła się, nie wiedząc czego żąda. Musiał trzy razy pytanie powtórzyć.
— Pan pyta o nazwisko? — odparła wreszcie i zawahała się sekundę. — Boiński zwał się mąż, ale my nie tutejsi.