Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/60

Ta strona została przepisana.

do przechowania tamte walory, żeby mi kto nie ukradł. Ileż winienem za komorne pracowni? Dziękuję serdecznie za opiekę nad nią.
— Nic mi nie winieneś. To policzone do twojego wychowania. Kiedyś przecie o nas pamiętał i wrócił do gniazda, to już wszystko dobrze.
Filip głowę spuścił i poczerwieniał ze wstydu. Wolałby policzek, niż taką pochwałę.
Majorowa, zawsze czynna, krzątała się po jadalni i, nie zważając na jego minę, opowiadała o sobie.
— My po twoim odjeździe już tylko miesiąc bawiłyśmy we Włoszech. Magda postanowiła malować do Salonu paryskiego... wróciłyśmy tedy do domu. Wymalowała „Krzyżowca“ — widziałeś zapewne — no, i wzięła złoty medal.
— Czytałem o tém w Egipcie... w Figaro, alem obrazu nigdzie, nawet w reprodukcyi, nie widział. Gdzie on jest teraz? Tutaj?
— Oho... już z Paryża nie wrócił. Kupi! go jakiś milioner z Ameryki i zabrał do siebie. Ale fotografia gdzieś tu jest. Magda ci pokaże. Odtąd dziewczyna stanęła na dobrym gruncie. Parę portretów dodało jéj jeszcze sławy, a teraz, mówię ci, że mi aż strach, iż jéj te zachwyty i honory w głowie pomieszają.
— Ale, o ile ją znam, niéma obawy! Ona drwi z tego wszystkiego i o nic tak bardzo nie dba. Szczęśliwe usposobienie!
— Tak, dzięki Bogu, zapalną nie jest! Mam