z nią spokój. Żadnych głupstw, żadnych amorów, żadnych niepotrzebnych znajomości. Trochę szalona głowa i trochę waryatka; ale wy już wszyscy tacy podobno. Zresztą dobrze nam z sobą i z ludźmi!
— Stryjenka całą nędzę krakowską ma pod swym zarządem podobno!
— A cóżbym robiła? Tyle wolnego czasu, a bez zajęcia tobym się rozchorowała. Mam tu na podwórzu szkółkę, a wyręczam wielkie panie, opiekunki różnych zakładów. Jak kiedy zechcesz, pokażę ci szkółkę.
— A jakże. Stryjenka przyjmie ode mnie na nią ofiarę.
— Jak sobie chcesz — odparła z łaskawym uśmiechem.
Filip raz wraz ku pracowni zerkał i nasłuchiwał. Paliła go niecierpliwość, a czuł, że nie powinien okazać chęci.
Stracił swój zwykły swawolny humor, nie miał siły udawać zajęcia rozmową.
— Magda prędko się uwolni? — spytał.
— Kto ją wié! Ta dama niekiedy opuści tydzień, lub siedzi po całych dniach! Magda powiada, że dwa portrety już-by wykończyła normalnym ludziom przez ten czas. Już czas na obiad i lada chwila Oryż się zjawi.
— Któż to znowu?
— Malarz. Stołuje się u nas.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/61
Ta strona została przepisana.