— Najwięcéj mogłaby się pani odemnie nauczyć, ale pani mnie nie słucha.
— Jakto! Spójrz pan na portret! Przemalowałam go wedle pańskich wskazówek.
— Obeszłoby się! — mruknął zgryźliwie.
— Czegóż pan żąda więcéj? Nie mogę panu dać przewodnictwa méj duszy, bo pan dowodzi, że duszy kobiety nie mają.
— Zaczynacie prawić herezye! — upomniała majorowa. — Co to za próżne zbywanie czasu, dysputy o czemś, co ledwie nam śmierć wyświetli! A ja powiem, że kobiety mają duszę, chociażby z téj racyi, że rozumieją ją w drugich, a mężczyźni uganiają się za cielesną pięknością.
— Otóż to: każde szuka tego, czego nie posiada — zaśmiał się Oryż. — Dam pani więcéj przykładów, jeżeli pani zechce słuchać...
— Nie, nie chcę! — stanowczo zaprotestowała Osiecka. — Idźcie do pracowni. Magda może was słuchać z zimną krwią, ja nie!
Wyprawiła ich z jadalni, ale wnet zjawiła się w pracowni.
Była już ubrana, jak do wyjścia na miasto, z dużym koszem na ręku.
— Pamięta pan, gdzie mieszka owa Wikta, którą mi pan przyprowadził w zeszłym tygodniu?
— Spotkałem ją gdzieś w wiklinie nad Rudawą. Cóż, uciekła?
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/73
Ta strona została przepisana.