— Diesięć centów od tysiąca.
Magda rzuciła nożyczki.
— A toś szalona za tę cenę oczy tracić!
Berwińska ruszyła brwiami.
— Gdy się wprawić, nie takie to straszne. Robi się machinalnie i na wieczór ma się zarobku około pół guldena. Dobre i to!
— Ty jeszcze z tego zarobku kupisz sobie kamienicę! — zaśmiała się Magda.
— Po co mi kamienica! Chciałabym na starość mieć mały domek z ogródkiem, kędyś na skraju przedmieścia i pól. Hodowałabym sobie róże i sadziła warzywa.
— A prędko dojdziesz do tego marzenia?
— Nie wiem. Tymczasem właściciel upatrzonéj przezemnie posesyi droży się z ceną.
Magda nie pytała się daléj. Berwińska, gdy mówiła o sobie, zbywała to krótko i obojętnie, jakby rzecz nie wartą rozmowy.
Znały się z Magdą ze szkół w Dreźnie. Wtedy Berwińska była wesołą dziewczyną i uchodziła za majętną. Pustak to był i swawolnica, przytém zdolna i inteligentna. Nagle pewnego dnia ojciec ją wezwał depeszą. Pojechała na czas jakiś i nie wróciła wcale. Po pięciu latach Magda ją spotkała wypadkiem na ulicy w Krakowie i była już taka, jak obecnie. Pracowała w litografii, mieszkali z ojcem w ruderze. Magda nie śmiała jéj o nic pytać, bo czuła,
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/88
Ta strona została przepisana.