Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/93

Ta strona została przepisana.

— Przysięgam! Nigdy cię nie opuszczę i od ciebie nic wymagać nie będę.
— Dziękuję ci. Czuję się bardzo silnym.
Była to dziwna umowa, ale podobała się nam obojgu.
— Jakbyśmy zawierali ślubne braterstwo skandynawskie! — rzekł.
— Tak z jednéj strony, bo ja do niczego się nie obowiązuję — odparłam pełna dumy.
— Bo ty mnie nie kochasz!
Nie odpowiedziałam nic. Może i miał racyę. Możeby żadna kochająca kobieta na taki warunek nie przystała, ale jam go znała do gruntu i wiedziałam, że mi daje wszystko, co może. Wiedziałam, że mi nigdy nie skłamie i że do nikogo innego nie przyjdzie pożalić się w walce lub nieszczęściu. To dziwne, lecz wolałam jego miéć na własność, niż być jego własnością... Byłaż to miłość?
Podniosła swe myślące oczy ku Berwińskiéj.
— A no, to zależy, jak dotrzymałaś umowy — odparła tamta poważnie.
— Nie miałam czasu dotrzymać, bo w parę dni potém wezwano go do Wiednia, gdzie niespodziewanie wziął po ciotce milionowy spadek.
— A przy pożegnaniu?
— Obiecał pisać i nie odezwał się przez dwa lata — i obiecał mi przywieźć różę jerychonkę, i przywiózł.