Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

chy, osłaniano parasolką od słońca, wożono tu i tam po żwirowej uliczce w ogrodzie najwyżej godzinę na dzień.
W drugim roku wynosiła ją piastunka na ręku i puszczała na ziemię czasem, gdy było bardzo sucho. Do tych spacerów był osobny kostjum biały, ciepły, na głowie kapturek, na nóżkach kamaszki i buciki, rozpinano zawsze nad nią parasol, żeby się nie opaliła, rączki już ubierano w rękawiczki. Spacery dziecinne odbywały się tylko w ogrodzie, na podwórze nie wolno ich było puszczać, bo mogły się czego przestraszyć, a szczególnie mogły się zetknąć z ludźmi, zarazić jaką chorobą. Trwoga o to zdrowie była bezustanna. Służbie nie było wolno nigdzie się wydalać, ani przyjmować wizyt, pokoje dziecinne były izolowane od wszelkiej styczności ze światem, a jednak dzieci bezustannie niedomagały i doktór w rzadkie tylko dni nie był wzywany.
Chłopcy liczyli lat siedm i pięć, gdy Maniusia miała trzy. Przez ten czas zmieniło się kilka bon i piastunek, tylko stara Jankowska potrafiła wytrwać na swem stanowisku. Co prawda wyhodowała panią Zarembinę i była na osobnych prawach, udawało jej się czasem woli dzieci nie spełnić i kaprysom nie ulec; innym to było surowo wzbronione. Wszelkie sprzeciwianie się dzieciom wywoływało płacz, krzyk, skargi przed matką i w rezultacie dzieci na swojem zawsze postawiły.
Piastunki wydalano bez ceremonji, bony zwykle same uciekały, ale dzieciom trzeba było ustą-