Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

— mówiła matka. — Jesteś bogata, masz tyle służby, taki dom, doskonałego kucharza, mąż się w nic nie wtrąca, spełnia twe wszystkie życzenia, daje ci, ile chcesz na stroje, o nic się nie potrzebujesz troszczyć — pieczone, warzone masz gotowe! Żyjesz sobie jak królowa. Żebyś wiedziała, jak Mania się biedzi z tym swoim starym, który jej każdy grosz rachuje i pilnuje jej każdego kroku, a te trzy, co jeszcze czekają partji, jak ci zazdroszczą. Mówię ci — królewskie masz życie!
Życie Zarembiny nie było może królewskie, ale było istnieniem sułtanki. Mąż wymagał od niej tego, czego wymagają od hurysy: rozkoszy i piękności. Stroił ją i dumny był z jej urody, dogadzała jego próżności, była w jego domu cackiem zbytkownem, którem się rad przed innymi chwalił.
Pani Teresa stosowna była do tej roli. Lubiła stroje, hołdy, zbytek, wygody i próżniactwo. Cnota jej zresztą była bez zarzutu, nie tyle może dzięki zasadom, jak dzięki lenistwu i zamiłowaniu wygody i spokoju. Bardzo prędko poczęła tyć i nabierać gustów sybarytki. Lubiła jeść dobrze i dużo, lubiła się wylegiwać długo w łóżku, jak najdłużej przebywać w szlafroku, czas spędzać na gawędach z Jankowską, całowaniu i pieszczeniu dzieci.
Zaremba wstawał rano i cały dzień pracował w biurze lub w fabryce, goście bywali rzadko, służby było pełno, pomimo próżniactwa więc dom był utrzymywany wzorowo i pani domu nie miała nic do roboty, nie miała też żadnego zamiłowania do gospodarstwa i jakiegokolwiek zajęcia, nawet