Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

wartość tych zbiorów. Kupowano nowe zabawki z racji imienin, urodzin, świąt, gwiazdki i materjału do niszczenia i zabawy nigdy nie brakło.
Mimo wszystko dzieci ciągle się nudziły i korzystały z każdej sposobności, żeby się wymknąć do matki. Łaziły za nią, grymasiły, nudziły, skarżyły się na siebie, napierały się tysiąca rzeczy, narzekały na bonę.
Matka opędzała się od nich apatycznie, a gdy jej dokuczyły, pozbywała się ich ustępstwami, dogodzeniem fantazjom i cukierkami.
Dostawały, co chciały i ile chciały, pod warunkiem, że mamusi nudzić nie będą i pójdą się bawić do swoich apartamentów. Jednocześnie bona dostawała wymówkę, że ich zająć i zabawić nie umie i na czas jakiś zapanowywał w domu spokój.
Ale po godzinie w dziecinnych pokojach wszczynał się ryk, płacz, wrzask piekielny.
Zarembina pomimo lenistwa biegła przerażona. Zastawała dzieci rozszlochane, rozgrymaszone, bonę w rozpaczy.
— Co się stało? Co wam jest, dziateczki?
— Chciały iść do pani, nie pozwoliłam. Józio mnie w rękę ukąsił, Murcio mi podarł suknię. Zamknęłam drzwi na klucz — i oto co dokazują!
— To nieprawda, Fräulein mnie uderzyła! — ryczał Józio.
— A mnie kazała w kącie stać! Jakie ona ma prawo!
— Jakto? Pani ośmiela się uderzyć dziecko? Tego stanowczo zabraniam. I zaco? Że chciały do