Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

z niechęcią oczy odwrócił. Nie lubił Hilka. Nowik ozwał się wesoło:
— Przesiedzę choć do rana, ale zarobię pięć rubli. To do młyna tego dzierżawcy ze Sławek. Dobry człek, tak prosił, żeby na jutro wieczór dostał, bo mu młyn stoi.
— A to jutro nie wyśpieszycie?
— Jutro u mnie święto. Chrzciny.
— Oho, razem z panienką? A też dziewczyna?
— Aha. Baśka będzie.
— Dużo ich u was?
— Szóste. Będzie dycht trzy pary.
— Trudno nakarmić pewnie?
— At! Nie głodne tymczasem. Co robić, jak Bóg daje!
Hilek roześmiał się szyderczo.
— Niechno ładne będą, to i potem głodu nie zaznają. Bóg daje dla chłopców na uciechę.
— Jak dla jakich chłopców i naco — mruknął Nowik.
— At — bab dla wszystkich jest dosyta.
Nikt mu nie zaprzeczył. Wiadomo było w fabryce, że Hilek pomiatać mógł dziewczętami, bo szły za nim bandą, choć znany był hulaka, pijak i awanturnik.
— Ty także do tego młyna robisz? — spytał go Gedras.
— Nie, ja za Siwca kończę, bo rękę okaleczył.
— Dziw, że ci się chciało drugiego wyręczyć.
— Siwiec mnie przy okazji zastąpi.
Gedras posłyszał dzwonek u bramy i wyszedł