Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

czorem szedł do miasteczka na karty do rejenta i wracał późno.
Znał tedy dobrze Gedrasa i bramę.
W pierwszym roku go nie zauważył, ale w drugim już sobie tę twarz przypomniał, w trzecim powitał jak dobrego znajomego i dopiero wtedy spostrzegł dziecko plączące się u nóg stróża.
— To wasza mała? — spytał.
— Moja — odparł Gedras, mimowoli usuwając za siebie dziecko, tak się lękał dla niej ludzkich oczu.
— Skądże się wzięła raptem? W zeszłym roku nie było.
— Było, ale małe, to siedziało w chałupie, a teraz łazi za człowiekiem.
— To i żonę macie?
— Nie, tyle wszystkiego.
— I tak się samo chowa?
— A cóż! Co jej więcej potrzeba? Na nogi już stanęła, to i najgorszy kłopot skończony.
— Tak, nawet z czesaniem nie macie kłopotu — uśmiechnął się, patrząc na ostrzyżoną przy skórze główkę.
Potem wyjął złotówkę i podał dziecku.
Jak zwykle nie chciała wziąć i umknęła do chaty. Zabawiło go to i nazajutrz, gdy ją ujrzał, bawiącą się z kotem przed drzwiami, przystanął i zagadnął:
— Mała, jak ty się nazywasz?
— Mańka — odparła rezolutnie.
— A chcesz cukierka?