Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

z nim nie zamienił dziesięciu słów. Z nikim się nie przyjaźni, nikt go nie lubi, ale i nikt nie potrafi wynaleźć nań skargi lub donosu. Takie nadzwyczajne było w nim to zajęcie się znajdą.
— Więc to nie jego dziecko?
— Ależ nie! Jakiejś nieznanej włóczęgi, która zmarła przy urodzeniu dziecka. Ten człowiek swoim kosztem nędzarkę pochował i dziecko hoduje, sam kaleka. Bywają w tych ludziach takie niespodzianki i sprzeczności.
— Wiesz, tę znajdę chrzcili jednocześnie z naszą Maniusią i mieliśmy wtedy przejście z proboszczem — ozwała się pani Teresa. — Zachował się skandalicznie, jak demagog. Lorcia była taka zażenowana, bo to, widzisz, nie zechciał tu chrzcić, tylko w zakrystji, razem z pospólstwem — z tym podrzutkiem! Od tej pory jesteśmy na zimno z proboszczem.
Wuj Bolek spojrzał przez okno na Maniusię, odbywającą spacer pod eskortą bony i na rękach niańki, bo deszcz był upadł i bano się dla dziecka przemoczenia nóżek, otuloną w paltocik i kapturek i grymaszącą bezustannie, i porównywał do tej czarnej, bosej drobiny, bawiącej się z kotem i takiej wesołej.
Mańka miała wtedy już czwarty rok i całą głową wyrosła ponad podmurowanie pańskiego ogrodu. Stała się też śmielsza, nie trzymała się drwalni i przyzby domowej. Gdy Gedras woził drwa, już się mocowała ze szczapami i pewna była, że już mu pomaga, rwała trawę dla ślepego konia, który