Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

że po godzinie Maniusia będzie miała dosyć tego towarzystwa, to ją odeślemy. Mój Boże, jakich ofiar nie trzeba robić dla tych dzieci! A uważajcie, Jankosiu, żeby ta mała nie nauczyła dzieci czego złego.
Jankowska poszła, rada też, że zdobędzie trochę spokoju. Wróciła dość prędko, ale sama i z twarzą wzburzoną.
— Czy to słyszane rzeczy? Ten gbur nie dał mi małej!
— Co? Jakto? — uszom nie wierząc, zawołała pani.
— Nie dał! Powiada, że to nie kompanja dla małej. Koniec świata, dalibóg!
Maniusia, zrozumiawszy, że „czarnej dziewczynki“ nie dostanie, poczęła ryczeć i ze złości tarzać się po ziemi.
Zarembinie oburzenie odebrało mowę na chwilę.
— Poproś pana z kantoru — rozkazała wreszcie, rzucając się, by ugłaskać jedynaczkę.
Gdy Zaremba zaniepokojony przyszedł, długo wśród spazmów dziecka i opowiadań wszystkich kobiet nie mógł zrozumieć, o co właściwie chodzi.
Gdy mu wreszcie rzecz wyjaśniono i jego zaraziło oburzenie żony. Wróciwszy do kantoru, kazał zawołać do siebie Gedrasa.
Stróż tymczasem się opamiętał, przygotowany był do obrony jedynej dla słabszego względem silnego, to jest wykrętów.
Gdy stanął przed chlebodawcą, był zbrojny w argumenty.