Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

wiwszy na swem miejscu chłopaka ogrodników, poszedł na plebanję.
Ksiądz go przyjął uprzejmie, jak zwykle spytał o małą, jak mu się powodzi, rozmawiali tak chwilę. Wreszcie Gedras rzekł, że chciałby dostać metrykę dziecka.
— Cóż to? Zamąż ją wydajesz? — zażartował ksiądz. — Dobrze, każę ją zakrystjanowi odpisać, jutro dostaniesz.
Gedras chwilę się wahał, wreszcie się zdecydował i spytał:
— A czy to można w metryce napisać, że ona moja córka?
— No nie, tego nie można.
— To jakże będzie?
— Ano — jak prawda.
— Znajda, podrzutek?
— Jakże chcesz inaczej? Toć dokument urzędowy.
Usta Gedrasa zbladły i zadrżały.
Po krótkiej chwili rzekł:
— Na całe już życie do niej ta hańba niechybnie przystanie. A co to komu za krzywda będzie, jak ksiądz napisać każe, że ona moja ślubna córka? Toć dla niej jakby zbawienie, odkupienie.
— Nie można fałszować metryk, ja za to będę odpowiedzialny. To bardzo smutne, ale widzisz, to jaki taki hamulec dla ludzkiej zwierzęcości.
— A toć nie był hamulec dla tych dwojga jej rodziców, kiedy ot — ona jest. Ale dlaczego ona za to pokutować musi?