Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

nie. Jedne kosztują drożej, inne taniej, jedne trudniej znaleźć, drugie łatwiej. Na to Drozd nie potrzebny. Czy wam paszport potrzebny?
— Nie, paszport mam. Metryka zginęła.
— Może być i metryka. Och!
— Skądże?
— Skąd? Skąd potrzeba. Dajcie dwadzieścia pięć rubli, to za tydzień wam dostawię.
— Jakiej trzeba? Prawdziwa?
— Rozumie się. Dobra, po formie. Za złą nie warto i grosza dać.
— Dwadzieścia pięć rubli! Skąd ich wziąć? — stęknął Gedras, wstając.
Zapłacił za piwo i wyszedł.
— Jak wam się stanie ciasno, to śmiało do mnie się zgłoście — rzekł mu żyd na pożegnanie.
Gedras wracając do domu, gorzko się uśmiechnął.
Ciasno! Było mu ciasno — i co z tego — jaki na to ratunek? Całe życie przesunęło mu się przez pamięć.
Był uczciwy, pracowity, trzeźwy — a co z tego? Ani się kiedy zabawił, ani użył, ani poweselił, trudził się i męczył i ot całe życie zgrzytało i zacinało się jak popsuta maszyna. A teraz temu dziecku kazał żyć — poco? Nic dlań uczynić nie może, ani go przed niczem uchronić i nawet nikomu nie potrafi wytłumaczyć ani przekonać, że ją od zguby broni. Ach, zabrałby je, zabrał tak zaraz, i uciekł z niem, ale dokąd, ale jak, ale za co?
Skamlało mu coś w piersi z żalu i rozpaczy,