Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

urodziło, ale teraz ono moje, nie trzeba mu jeszcze ni rozmyślać, ni cierpieć.
— Więc ona cierpi, bawiąc się z moją córką? Jej się dzieje krzywda, że ją tam karmią i zabawiają, jej źle i ciężko! A zabierajże ją w takim razie i wynoście się we dwoje! Mam dosyć kramu z takiemi fanaberjami! Od kwartału jesteś wolny i żeby mi się ten bachor nie pokazywał na podwórzu.
Gedras dygotał i blady był bardzo. Patrzał na pana oczyma pełnemi zgrozy i przestrachu. Tak się spodziewał czegoś innego — zrozumienia, względności. Tak gorąco prosił, tak pokornie i — obraził.
Odrazu odbiegły go wszystkie słowa, które był sobie ułożył, stał bezradny, odurzony, jedno pamiętając, że kwartał kończył się w październiku, że pójdzie szukać chleba i dachu z dzieckiem — na zimę.
Ale nie śmiał już nic. Sztucznie podniecona odwaga odpadła, skurczyła się dusza i stał, nie mogąc ni prosić, ni przepraszać, ni się tłumaczyć.
Słychać tylko było gniewne sapanie Zaremby i pisk muchy, gdzieś w kącie, oplątanej w pajęczynę.
Wuj Bolek podniósł oczy w ten kąt i starał się dojrzeć oprawcę i ofiarę.
— No, czegóż jeszcze chcesz? Możesz iść! — rzucił niecierpliwie Zaremba.
— Słucham pana — rzekł Gedras, i wyszedł potykając się.