Przechodząc koło swojej chaty, wstąpił do środka, zapalił lampkę i osłaniając ją, zajrzał do Mańki. Spała, cisnąc do piersi jakąś połamaną lalkę „panienki“. Już nie bawiła się fasolą i zrzynkami papieru, codzień przynosiła inne zabawki z pałacu i ubrana była w stare sukienki „panienki“.
Gedras zabawki te zebrał, odzież także i wepchnął w piec, potem to wszystko podpalił, patrząc na zniszczenie z posępnem zadowoleniem.
— Co to robicie? — nagle ktoś się do niego odezwał.
Drgnął, obejrzał się i machinalnie sięgnął do czapki.
W progu stał pan Bolesław.
— Pan każe bramę otworzyć?
— Nie, wyszedłem trochę na powietrze, i błysnęło w waszem oknie. Myślałem, że pożar.
— Nie — tom gałgany palił.
— A widzę, jeszcze dogasa drewniany koń, com niedawno dzieciom przywiózł. Połamały i wyrzuciły.
— Małej mojej podarowali.
— Pocoście spalili? Będzie lamentować.
— Lepiej niech teraz popłacze, jak potem. Odwyknie i zapomni, jeszcze czas, mała jest.
— Właściwie moglibyście ją jeszcze z temi dziećmi zostawić, dlatego że mała. Uraziliście pana Zarembę niepotrzebnie.
— Proszę pana, pan Zaremba nazwał to moją fanaberją. Nie potrafiłem powiedzieć. Od czasu, jak małą tam wzięli, to jakby ją truli. Już nie chce
Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.