Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

jeść mego chleba, już napiera się sukienek i bucików, już się wstydzi ostrzyżonej głowy. Ot i dziś pyta mnie, co to znaczy „znajda“. Trują ją, psują i urągają. Na co wyrośnie? Czego dobrego dla siebie tam się nauczy? Im wolno się stroić i zabawiać i w zbytku być — dla niej — to zguba! Wzięli ją do zabawiania panienki, a potem będą się nią zabawiać panicze. Pewnie, co ona takiego osobliwego, sierota bez nazwy, znajda, podrzutek! Dla całego świata taka jest i zostanie, ino nie dla mnie. Ja też na świecie nic nie znaczę, ot, za kawałek chleba mnie kupić można i mieć, ale jedno dziecko mam i ono mi takież dobre i drogie, jak królowi — królewna. Nie dam jej dostatków ni honorów, to choć dopilnuję, by rada była ubóstwu swemu, zdrowiu swemu, młodości swojej. Toć moje słuszne prawo! Pan Zaremba się gniewał i wygnał mnie — to jego prawo. Może tak i lepiej. Może znajdę daleki kąt odludny, gdzie nie będą wiedzieć, że ona znajda, nie będą jej karać niewinnie.
— Macie niby rację, ale też i zamiary nad możność. Czyście obrachowali, jak trudno o chleb i grosz?
— Żebym rachował, tobym jej nie wziął za swoją, żebym rachował toby mi fabryka musiała zapłacić za rękę. Nie umiem rachować. Rachując, ważąc, to człowiek nic dobrego nie zrobi.
— Umiecie czytać, pisać?
— Umiem, ale słabo.
— Kiedy stąd odchodzicie?
— Na jesieni.