Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja jutro wyjeżdżam. Będę o was pamiętać. Może wam jaką robotę wynajdę. Macie tu mój adres. Zgłoście się, gdy zostaniecie na bruku.
Gedras wziął kartkę i milcząc w rękę go pocałował. Razem z kartką dostał trzy ruble i za tysiące dobrej nadziei i otuchy.
— Do jesieni i ja w kraju nie będę — rzekł na rozstanie pan Bolesław.
Kartkę z tym adresem Gedras schował jako najdroższy skarb.
Ale stało się inaczej, jak myślał. Jakoś na trzeci dzień zawołano go do biura i pan Zaremba oznajmił mu, że dostanie natychmiast półroczne wynagrodzenie z góry i ma się do wieczora wynieść.
Panienka wyprawiała takie grymasy i skandale o Mańkę, że postanowiono wydalić stróża, aby nie było pokusy ustąpienia dziecku.
Gedras spokojnie wyrok przyjął. Może i on wolał usunąć swoją małą daleko, bo strasznie nudziła do pałacu. Zresztą złakomił się na kilkadziesiąt rubli gotówki, więc otrzymawszy je, poszedł do miasteczka, kąt u znajomego mieszczanina wynajął, graty na furę zabrał, i wieczorem nie było i śladu po nim we dworze, gdzie tyle lat sumiennie pracował.
Nie drogie było mieszkanie, ale i nie wspaniałe. Malutki alkierzyk w chałupie, okienko na grzędy, warzywa i płoty, za całą kuchnię kominek, do którego opał musiał sam kupić. Zimą musiało tu być nie do zniesienia, ale do zimy Gedras się spodziewał dostać służbę.