Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

Parę dni przesiedział osowiały, nie śpiąc w nocy z długoletniego nawyknienia, udręczony bezczynnością. Dziecko płakało także, nie rozumiejąc zmiany, nie mogąc się pogodzić z ciasnotą i niewolą, bo jej zabraniał bawić się ze zgrają dzieci gospodarza i trzymał w izdebce.
Po paru dniach wieczorem poszedł do Lejzorowej. Wiedziano już tam o jego dymisji, ale wiedziano też że ma kilkadziesiąt rubli, więc warto było z nim gadać.
Jeden z żydów obiecał mu służbę, ale żądał dziesięć rubli faktornego, drugi zagadnął o tę metrykę, ceniąc ją dwadzieścia rubli. Człek rozdrażniony wrócił do domu, postanawiając cierpieć do jesieni i czekać na obietnicę dobrego pana.
Tymczasem, nie mogąc żyć bez roboty, zaczął się mozolić nad pleceniem koszyków, słomianek i wiązaniem mioteł. Ciężko mu szło z tą jedną ręką, pomagał sobie zębami, nogami, kikutem i powoli nabierał wprawy.
Materiał nic go nie kosztował, nad rzeką były gąszcze łozy i brzeźniaku, mieszczańskie, wspólne i nikt mu nie bronił ścinać. Idąc rano do roboty, zabierał ze sobą Mańkę. Dzieciak polubił to życie; bawił się kwiatami, muszkami, gwarzył i szczebiotał, i powoli, jak umiał, pomagał, nawet kalece, zajmował się robotą.
Gotowe koszyki i miotły chowano w krzakach, a na tygodniowy targ Gedras je wynosił na rynek, i zebrał co tydzień parę złotych na strawę. Ale ten zarobek nie wystarczał, trzeba było czerpać z za-