Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

nic nie rzekł, wrócił do swego warsztatu, zebrał narzędzia i wyszedł.
Gedras szedł za nim, gdy go Nowik zcicha zawołał:
— Dogoni chłopca i utłucze.
Stróż ruszył ramionami z obojętnością, jakby mówił: „Poza obrębem fabryki ja nic nie pomogę“, i Nowik został sam.
Po długiej chwili Gedras wrócił.
— Poszedł?
— Zemknął. Furtkę chłopak zostawił otwartą, jużem go nie dogonił.
— Aleś ty siłacz! Jak szczeniaka za kark podniósł. Musiałeś ty mieć moc, jakeś cały był.
Gedras usiadł, zapalił papierosa.
— Słabszym był wtedy — rzekł powoli. — Moc nie w rękach, a pięść ślepa rzecz i niesprawiedliwa być może.
— Na Hilka słuszna była.
— Zdarzyło się. Ale taka moc często słabszego ukrzywdzi, przed silniejszym stchórzy. Nie wielka sława. Nie pożałowałem ni chwili, gdy mi ją odjęli.
— Gadasz! Jabym ta nie chciał na twojem miejscu być. Szczęście, żeś nie familijny, dlatego mędrkujesz.
— Ja też się dolą nie szczycę, tylko moje kalectwo nie ta ręka. Nie cała zgryzota — nie mieć czem robić.
— Albo co?
— Bywa gorzko nie mieć dla kogo robić.
— Ot, bieda, to się żeń. Ja ci zaraz tuzin na-