Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

— Rozmówię się z nim — mruczał Zaremba, patrząc ponuro na sumę miesięczną.
— Ale uważasz, jak się Maniusia wyrabia? Zdaje mi się, że ona długo w domu nie posiedzi. Czy uwierzysz, że na tym wieczorku już zrobiła konkietę. Nie uwierzysz kto?
— No?
— Radca Sulicki.
— A ten co robił na dziecinnym wieczorku?
— Było to u jego siostry Zagórskiej, jej córki są z Maniusią u Lisieckiej. Otóż przysiadł się do mnie i tyle nagadał komplementów, a wreszcie powiada półżartem: „Za parę lat córka pani będzie najpiękniejszą panną w Warszawie. Doprawdy, dla niej wtedy i jabym się zrzekł starokawalerstwa“.
— Patrzcie no! Sulicki! — uśmiechnął się Zaremba. — Cztery kamienice, place w Grochówie. To gruba ryba! Ba — ale to jeszcze dobrych cztery albo pięć lat, a tymczasem słono mnie to wszystko kosztuje.
Stęknął, sięgając do pugilaresu, ale pani Teresa odetchnęła, czując, że złe przejście skończone.
Istotnie Maniusia zmieniła się w mieście. Nabrała ułożenia i szyku, upominała się o coraz dłuższą suknię, miała przyjaciółki, z któremi szeptała i chichotała, straciła grymasy i samowolę i zaczynała pojmować najpotężniejszy autorytet świata: „wypada, nie wypada“.
Nie miała zamiłowania do nauk ani ambicji wiedzy, uczyła się jednak dość znośnie, marząc, by z tem jak najrychlej skończyć. Wiedziała, że jest