Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

o jedenastej. Wtedy jeszcze raz zaglądał do pokoju chłopców, czy śpią, a sam zasiadał do pisania i długo w noc świeciło się w jego oknie.
Stuch był bardzo ubogi. Znać to było po jego mundurze i butach, po oszczędności, z jaką wydawał każdy grosz. U Zarembów nie pobierał żadnego wynagrodzenia, ale miał jeszcze parę korepetycyj na mieście i zarabiał przepisywaniem po nocach.
Chłopcy dowodzili, że pieniądze zarobione przehulał. Opowiadali, że ktoś wyszpiegował, że owe jego codzienne wycieczki wieczorne były do jakiejś strasznej jaskini gry. Nie było złej i zbrodniczej rzeczy, którejby nie opowiadali o znienawidzonym „pastuchu“, i pewnie on sam nie tyle pragnął skończenia uniwersytetu dla siebie, jak oni dla niego, bo czuli, że prędzej go się nie pozbędą.
Maniusia nie miała bezpośredniej racji nienawidzenia Stucha, nie zależała od niego i on ją ignorował. Może stąd była jej niechęć. Czuła w nim milczącą krytykę, lekceważenie, pogardę i kompletną obojętność dla jej wdzięków.
Zpoczątku starała się go zjednać i zawojować. Wpadała do pokoju braci latem podczas lekcji, wypraszała ich na jakiś spacer i zabawę, przymilała się i łasiła.
Stuch oburknął szorstko:
— Proszę sobie stąd iść! To nie panny miejsce!
O tę „pannę“ poskarżyła się matce i Zarembina półżartem zrobiła Stuchowi uwagę, że dziwnie do jej córki przemawia.