Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wcale do niej nie przemawiam — odparł.
— No, przecie — mówi pan do niej: niech panna.
— A jak mam mówić?
— W naszej sferze do córki domu mówią: proszę pani.
— Mogę mówić: proszę pani — ale zarazem proszę, żeby ta pani nie przerywała lekcyj braciom, za które jestem odpowiedzialny.
Od tej pory Stuch, ilekroć się odezwał do Maniusi, mówił: proszę pani, ale tak lekceważąco, że gotowa była płakać ze złości.
Po ulokowaniu córki u Lisieckiej, Zarembina była tak zadowolona, że przy obiedzie pochwaliła się tem, pytając Stucha, czy zna tę pensję.
— Pensję żeńską? Żadnej nie znam. To podobno dobry interes — daje gruby procent. Uczyć się można wszędzie, jak kto chce, a raczej, gdy potrzebuje.
Nie dopowiedział, ale Maniusia czuła w tonie, że ona ani chce się uczyć, ani potrzebuje. To prawda była, ale w jego ustach to była obelga.
Gdy zaczęły się lekcje tańca i Zarembina zapowiedziała Stuchowi, że w te dni powinien chłopców wcześniej zwalniać, odpowiedział:
— Ponieważ tego powinni i potrzebują się uczyć, niech się sami starają prędzej zadania odrobić. Moje lekcje odrabiają nie jak dla siebie, ale jakby dla mnie. Może dla tańców będą pilniejsi.
Ten człowiek nie rzekł słowa bez krytyki, bez niechęci ukrytej, bez żółci. Nie dziw, że go nie-