cierpiano w domu, a siostry Zarembiny nawet nie nazywały inaczej, jak „złośliwa małpa“.
Naturalnie tylko wuj Bolek, który czynił całemu światu „na złość“, okazywał Stuchowi sympatję.
Gdy przychodził do Zarembów, wstępował zawsze na cygaro do studenta i wyciągał go na rozmowę.
On to namówił Zarembę na korepetytora i on swemi pochwałami go utrzymywał, pomimo babskich intryg. Jednakże po rozmowie z żoną Zaremba czuł się obrażonym ową nazwą „burżujów“ i postanowił rozmówić się serjo ze Stuchem.
Po obiedzie zatrzymał go w jadalni i wytoczył sprawę.
Pani Teresa wycofała się dyskretnie, dzieci odesłano do nauki.
Ale gdy Zaremba powtórzył jego rzekome powiedzenie, Stuch spokojnie, ale stanowczo zaprotestował:
— Nigdym z panią o tem nie mówił, ani wyrazu tego nigdy nie używał.
Zaremba rozdrażniony zawołał żonę. Okazało się po konfrontacji, że to jej powtórzył Józio.
Zawołano Józia. Zpoczątku upierał się, że to słyszał z ust Stucha. Pod jego zimnem, badawczem spojrzeniem stracił rezon, począł bąkać i mylić, mieszać się i plątać, wreszcie okazało się, że przed matką zmyślił. Zaremba oburzony uczynił piekło w domu. Dostało się i chłopcom i żonie, wstyd mu było okropnie.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.