Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

raję. Wszystkim dziw, żeś taki młody i jak mnich żyjesz w kawalerskim stanie.
— Ja nie kawaler. Pięć lat temu, akurat dziś ten dzień — żona mi umarła.
— Aa! — zdziwił się Nowik. — Myślałem, żeś kawaler. Nigdy nic o sobie nie powiesz.
— Nie ciekawe powiadanie. Niema jej i nie będzie. Wspomniałem, że to dziś rocznica.
— No, pewnie, pięć lat, kawał czasu. Już ci próchnieć nie warto przez to całe życie. Kawaler, a wdowiec bezdzietny — to jedno. A ile ci lat?
— Trzydzieści.
— Bierz Wiktę Zorkównę! Ja cię wyswatam, ot jutro u mnie na chrzcinach się spotkacie. Przyjdź, ludziom się po dniu pokaż.
Gedras popatrzył na mówiącego, jakby się wahał, chciał coś powiedzieć, ale słowa nie wymówił i prędko wyszedł.
Nowik ramionami wzruszył.
— Temu bednarza do łba trzeba — zamruczał.
Stróż, wyszedłszy z warsztatów, ruszył drogą prosto w najdalszy kąt gumna, obejrzał się parę razy za siebie, czy go kto nie widzi, skrył się za węgieł stodoły i tam padł na ziemię. Leżał nieruchomy, jak martwy, słychać tylko było jego ciężki oddech.
Od miasteczka zbliżał się po szosie turkot, potem dzwonek u pałacowej bramy zadźwięczał. Gedras się zerwał, biegł na służbę. Byli to goście z kolei na chrzciny panienki.
Zajechało przed pałac kilka dorożek, wszczął