Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

lampek, za drzwiami mieszkała bieda, praca, ciemnota, dzikość lub apatja, choroba lub występek.
Na drugiem piętrze zapukał Stuch do drzwi, na których był napis: Anna Gałecka, szwaczka.
Otworzyła mu dziewczynka dwunastoletnia, szczupła i wybujała, blada, o wielkich płomiennych, czarnych oczach, odziana ubogo ale schludnie w ciemny barchan, z bujnym warkoczem kruczym na plecach.
Otworzyła, dygnęła i rzekła, uśmiechając się białemi ślicznemi zębami:
— Już wszyscy są. Myśleliśmy, że pan nie przyjdzie.
Nic nie odparł, rozebrał się, jak w domu, kładąc palto na jakiemś łóżku, ubogo zasłanem, i wszedł do drugiego pokoju, mówiąc poufale:
— Dobry wieczór, orlęta!
— Dobry wieczór! — odpowiedział cieniutki chór dziecinnych głosów.
Siedziało ich kilkoro około długiego stołu, na którego jednym końcu, kobieta starsza, o twarzy schorowanej i żółtej, szyła coś na maszynie, a obok niej siedziały z robotą w ręku dwie starsze dziewczynki. Reszta dzieci: chłopcy i dziewczęta miały przed sobą książki i kajety.
Kobieta podniosła na studenta oczy zmęczone, zaczerwienione, i starała się uśmiechnąć. Gdy światło objęło jej twarz, ukazała się uderzająco do niego podobna, tylko o dobre dziesięć lat starsza.
Stuch kiwnął głową i wziął się do lekcji.
Dzieci, było to młode pokolenie ze wszystkich