Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pewnie, że przysięgnę. Toć twoja sprawa, to ojciec i nie ciekawy. Powiedz, Stefka.
— Znasz ty tego grubego mydlarza na Siennej?
— Jużci że znam.
— No, to on mi obiecał służbę w magazynie. Dają piętnaście rubli na miesiąc i wikt.
— O Jezu! To raj! A w jakim magazynie?
— Gorsetów, na Chmielnej.
— Aj, Stefka, to możebym i ja z tobą tam się dostać mogła. Już umiem szyć, a pani daje tylko pięć rubli.
— E, ty jeszcze za głupia. A zresztą czy cię to ojciec puści?
— Dlaczego?
— Ot tak! — zaśmiała się Stefka. — Onby ciebie chował w pudełku. A z tego ci co przyjdzie? Niczego się nie dobijesz. Ja tam nie myślę głupią być i tak głodem przymierać. Zapowiedziałam matce, że mi dość kurateli, od niedzieli rzucam to szycie.
— Toć i gorsety szyć trzeba.
— Co ty rozumiesz? Poproś ojca, żeby ci nos utarł.
— Nie, to nie — obraziła się Mańka i umilkła.
Były już na Siennej. Na rogu Marszałkowskiej jakiś pan już podżyły zajrzał im w oczy i zaczepił.
Mańka poczęła uciekać, Stefka odpowiedziała chichotem i konceptem. Jegomość poszedł za niemi.
— Czego ty zmykasz? Zje cię, czy co? — fuknęła Stefka, oglądając się.