Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

Były już u celu. Weszły w bramę i w podwórko, zagłębiły się na ciemne schody, wiodące do suteren.
Praczka zajmowała izbę od frontu, ojciec Mańki mieszkał od podwórza, w norze, przerobionej z piwnicy. Rano wychodzili oboje, on był posłańcem, ona od pół roku uczyła się szycia u pani Gałeckiej.
Przedtem chowała się na podwórku.
Mańka weszła ze Stefką do jej matki, po klucz do swego „lokalu“. Trafiły na małżeńską scenę. Mąż praczki i rodzic czworga dzieci, wyrobnik z fachu, a pijak i włóczęga z praktyki, przyszedł właśnie po parotygodniowej nieobecności rozmówić się z żoną, to jest dostać od niej pieniędzy.
Odmowę odpłacał razami. Znać było w izbie, że szukał skarbu skrupulatnie, kuferek był rozbity, graty porozstrząsane, balja z wodą wylana, dwoje małych dzieci schowało się pod stół, a małżonek swą prawą sługę i niewolnicę kopał i bił, gdzie dosięgnął.
Mańka, słysząc krzyki i wymysły, chwyciła ze ściany swój klucz i umknęła. Stefka, przywykła do podobnych widowisk, rzuciła się jak pantera na ojca. Krzyki i wymysły się zdwoiły.
Mańka otworzyła swe schronienie, poomacku znalazła zapałki, zapaliła lampkę.
Zimno było i wilgotno w tej norze. Lampka oświetliła ściany, zielonawe od pleśni, brudny sklepiony sufit, okienko piwniczne na podwórko, przez które nigdy słońce nie dochodziło. Dobytek stanowiło łóżeczko Mańki i tapczan ojca, kuferek, sto-