Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

lik, zydel, parę desek na ścianie, jako półki na naczynia kuchenne, i kilka obrazków na ścianach. W kącie była kuchenka.
Dziewczyna rozpaliła ogień i wzięła się do gotowania strawy. Nie było to bardzo skomplikowane, trochę kartofli i herbata. Wiedziała, że ojciec jeśli dobrze zarobi, przyniesie okrasy do kartofli i mleka; jeśli dzień był zły, zjedzą kartofle z solą, popiją czystą herbatą i pójdą spać. Tymczasem kuchenka ogrzeje izbę.
Węgiel rozgorzał, dziewczynka wtuliła się w ten ciepły kąt przy piecyku i nadsłuchując odgłosów życia z mieszkań sąsiadów, rada była, że jej nikt nie bije, nie wymyśla, nie poniewiera. Nie czuła nędzy ni troski. Jak zapamięta, mieszkała tak zawsze, i wszyscy, z którymi się spotykała i znała, nie mieli lepiej. Czasami zdawało się jej, że kiedyś, w najgłębszych wspomnieniach dzieciństwa, widziała dużo drzew zielonych i dużo miejsca, ale ojciec mówił, że jej się to śniło chyba. Urodziła się w takiej samej izdebce, matka zaraz umarła i oni we dwoje z ojcem byli zawsze razem. On ją nauczył pacierza i czytać, on jej sprawiał sukienki i karmił. Gdy zaczęła myśleć i kombinować, zrozumiała, że on był lepszy od całego świata, który znała. Nigdy nie łajał, nie bił, nie bywał pijany, z nikim się nie kłócił. Głodna nigdy nie była, dobry był dla niej, tylko go się bała, bo ani się zaśmiał, ani zażartował i nikt u nich nie bywał, chyba za interesem stróż lub sąsiadka. A Mańka tak chętnie się śmiała, tak lubiła śpiewać, takby rada się zabawi-