Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

bierając się ze swej urzędowej kapoty i dobywając z kieszeni przyniesione zapasy.
Mańka zaczęła je oglądać.
— Oho, dobry był dzień, tatku — ucieszyła się.
— Dobry — nożyska też bolą i brzuch pusty.
Usiadł i począł obliczać dzienny zarobek, ona, gospodarując, świergotała:
— A tu się znowu tak bili i krzyczeli u Jeleniewskich. Myśmy ze Stefką tam wpadły na najgorsze.
— Niewiele lepsza i Stefka — mruknął. — A ty co porabiałaś?
— Ano, jak ojciec kazał, byłam u księdza wedle przygotowania do spowiedzi.
— No, i co?
— Kazał, żeby ojciec sam przyszedł. Pytał, czy my tutejsi. Poco mu to?
Gedras ramionami ruszył.
— A potem poszłam do pani Gałeckiej — szyłam, potem mnie posyłała z robotą do jakiejś pani na Wspólną, dali mi złotówkę, a potem biegałam po nici i potem przyszedł, jak co dzień, ten student do dzieci.
— Uczyłaś się razem?
— Uczyłam, ale że Stefka już odchodziła, więc i ja musiałam iść z nią. Dzieci zostały jeszcze.
Gedras się zmarszczył.
— A tobie co za mus trzymać się Stefki? Nauki nie opuszczaj!
— Kiedy proszę tatki, boję się sama wieczorem iść. Zawczoraj sama wracałam, to jakaś stara dro-