Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

mi zastąpiła i koniecznie ciągnęła, żebym z nią szła. Ledwie uciekłam.
— Czemuś mi nie powiedziała?
— Nie wiem, tak się wystraszyłam — bąkała.
Popatrzył na nią zmarszczony.
— Od jutra będę ja po ciebie wstępował. A ze Stefką się nie włócz, to nie kompanja.
— Proszę tatki... ja... mnieby się chciało... ja myślę...
— Co bąkasz? Coby ci się chciało?
— Więcej zarabiać. Stefka powiada, że u pani Gałeckiej to ja niczego się nie dobiję.
— Co ci się marzy? Dzieciak taki, zarabiasz pięć rubli i obiad. Jeszcze ci mało? Cóż — głodnaś, nie odziana, co ci brak? A ja ci mówię, Stefki nie słuchaj, ona dziewczyna próżniak i latawiec! U pani Gałeckiej będziesz, aż podrośniesz i nabierzesz rozumu. Ja chyba o tobie lepiej myślę i dbam, jak Stefka. Nie wierzysz mi już?
— Wierzę, tatku, ale chciałabym, żeby nam lepiej było.
— Ino myśl, żeby nie było gorzej. No — daj jeść.
Gdy spożyli wieczerzę, Gedras otworzył kuferek, dobył ze dna szmatkę z zebranemi pieniędzmi i rozłożył je na stoliku, dzieląc na kupki.
— To jutro na komorne cztery ruble, to na twoje trzewiki trzy, to na węgiel rubel. Ot, zostanie nam jeszcze dwa ruble.
— I moja złotówka — pochwaliła się.
— Toś jej nie przejadła na cukierki?