Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

ustąpi, chodź tu o trzy kroki na Próżnej. I wzięła mnie za rękę i ciągnie. Wtedy mnie taki strach zdjął, żem się szarpnęła i w nogi.
— To cię Bóg ustrzegł od śmierci.
— To ona mnie zabić chciała? Zaco?
— Gorzej, jak zabić. Zgubić na ciele i duszy na całe życie. Nie wiesz to, że głupie dziewczęta wciągają w zasadzkę na rozpustę, albo gdzieś wywożą na niewolę i zatracenie.
Dziewczynka się wzdrygnęła ze zgrozą. Chowana na podwórku, znała życie, widziała i słyszała wszelkie jego straszne fakty i brudy i przepaście.
Instynktownie przytuliła się do ojca, ogarnął ją ramieniem.
— Ty się, Mańka, pilnuj, nie słuchaj, co będą prawić o urodzie, to wszystko łgarstwa i pokusy. Chowaj swoją urodę dla siebie, nie dla czyjej swawoli i zabawy. Rośniesz i dorośniesz rychło i zakochasz się i zamąż zechcesz. To sobie wciąż pamiętaj, że kto ciebie za żonę zechce, ten będzie twe pracowite ręce chwalić, a kto ciebie na swawolę i poniewierkę będzie chciał, ten ci będzie przypochlebiać gładkiej twarzy. Nie daj ci Boże takiemu wierzyć.
— Ja tam zamąż nie chcę, ja tylko, tatusiu, chciałabym więcej zarabiać. Żebyśmy choć mieli stancję nad ziemią, tobym miała kwiaty w oknie, i żebym tatce mogła kupić tytuniu.
— A sobie bluzkę czerwoną? — uśmiechnął się. — O stancji to i ja myślę, ale straszno ryzy-