Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

kować. Dziesięć rubli zaraz komorne, a nuż zarobek się urwie.
— Widzicie, tatku, że mnie trzeba rychło dorosnąć i zarabiać więcej. We dwoje to poradzimy.
— Pewnie, ale jabym wolał jednakże, byś ty nigdy nie dorosła — rzekł posępnie. — No, tymczasem idź spać, dziecko, ja pieca dopilnuję. Kładź się, póki ciepło.
Dziewczynka posłusznie, prędko sprzątnęła resztki wieczerzy, zmówiła pacierz i wsunęła się pod kołdrę.
On zgasił lampkę i pozostał, czekając aż węgiel przygaśnie. Trochę blasku z podwórka wpadało przez okienko, trochę czerwieniało jeszcze pod blachą. Gedras zgarbiony, nieruchomy dumał...

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Gdy dzieci się rozeszły, Stuch usiadł obok szyjącej kobiety i chwilę długą milczeli.
— Nie chcesz, Antek, herbaty? — spytała wreszcie.
— Nie. Trzeba wracać do budy. Niedługo już tam zabawię, myślę.
— Nie może być! Zastanów się, czy znajdziesz co lepszego! Miej cierpliwość! Już tylko rok.
— Ja cierpliwość mam, ale oni mnie wydalą.
— Zaco?
— Bo mnie nie cierpią. Rodzice, dzieci, wszyscy. Czują, że ja inny człowiek, radzi się pozbyć.
— Pewnieś się z czem wyrwał?
— Nie, wiesz, ja umiem milczeć i cierpieć. Co ja tam cierpię, patrząc, słuchając. Toć rośnie mło-