Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

de pokolenie — i jakie! Toć tak zwane towarzystwo i inteligencja, toć naród — to przyszłość. Oj, Hanka, co ja się namęczę!
— Antek — już tylko rok.
— Gdzie zaś! Rok do ostatecznych egzaminów, a potem wojsko, a potem praktyka. O, do chleba, do swobody słowa i myśli jeszcze daleko, bardzo daleko. A ty jakże, masz na komorne?
— Mam, o mnie się nie troskaj. Jakeś mnie z tamtej otchłani wyratował, to już doczekam, żebyśmy razem byli. Kto tamto przebył, temu już nic nie straszne.
— Poco przypominać?
— Przypominać? Myślisz, że i godzina minie bez wspomnienia? O tobie mówmy. Jakbyś posadę stracił, to co myślisz robić?
— A cóż! Do kuchenki twojej graty zniosę, może korepetycyj trochę dostanę.
— Ach, Antek, u mnie ci nie wypada być. Jak się rozniesie, że masz taką siostrę, to nigdzie lekcji nie dostaniesz.
— To będę bez lekcyj — odparł ze spokojną zaciętością.
Kobieta przestała szyć, ukryła twarz w ręce.
— Hanka, nie desperuj! Pamiętasz, jakeś się wyzwoliła z tego piekła, jakeśmy szczęśliwi jechali z tej Rygi przeklętej? Jakeśmy się zebrali na ten jeden pokoik, twój własny, a potem na maszynę, jak trafiła się pierwsza robota i zarobek, a te dzieci jak tu się pierwszy raz zebrały? Cośmy pociechy i otuchy zaznali przez te dwa lata!