Po czteroletnim pobycie w Warszawie, opłaconym tysiącami rubli i bezustannym niepokojem, Zarembina dopłynęła do portu, o którym marzyła: mogła już córkę wprowadzić w świat i wydać zamąż, gdyż Maniusia skończyła wychowanie, więc mogła być „panią“, i skończyła lat szesnaście, więc mogła być żoną i matką.
Zarembina nie szczędziła trudu i kosztów, aby obowiązki swe gruntownie spełnić. Przez paroletnie uczęszczanie na pensję Maniusia nauczyła się literatury i historji, geografji i stylistyki, botaniki i zoologji, miała też niejakie wiadomości o fizyce, chemji, regule trzech i ułamkach.
Kilka importowanych cudzoziemek wyćwiczyło ją we francuskim języku, kilka nauczycielek muzyki nauczyło ją trochę „salonowych kawałków“ tańczyła ślicznie, figurę miała toczoną, umiała się „znaleźć“ w towarzystwie, i nawet całą jedną zimę uczyła się malarstwa. Lekcje solowe i zbiorowe, profesorowie i nauczycielki, popisy i występy w salonie, wszystko już było i przeszło i oto nadszedł moment złożenia władzy matki w ręce męża. Zarembina dokonała wielkiego dzieła — wychowała dzieci.
Bo i chłopcy, wbrew proroctwom „obrzydliwego