Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

rady i narady, dysputy i spory o fasony i krawcowe, były rozpacze nad złym krojem stanika i zachwyty nad gatunkiem gazy i ciężkie troski nad uczesaniem, i zdwojona ilość wizyt po domach, gdzie miały być wieczory.
Maniusia, zupełnie oszołomiona, dawała się wodzić, rozbierać i ubierać do miary, zwiedzać magazyny i pracownie strojów i marzyła o Ludku Morzyńskim.
Zarembina też była na niego zdecydowana. Zrazu wolała radcę Sulickiego, który utrzymywał zażyłe stosunki i często z pod obwisłych powiek rzucał na piękną dziewczynę spojrzenia starego fauna; ale gdy Ludek bywać począł i gdy się upewniła co do funduszu Gelichowej, poczęła radcę zaniedbywać i w bliższem kole nawet go krytykować.
— Stary dziad, cynik, próchno! Maniusia może wybierać. Jest na to dość piękna i posażna.
Starej Gelichowej nikt nie znał zrazu. Ludek ją spopularyzował. Zwykła, pospolita, zahukana żona fabrykanta stała się matroną wielkich cnót, wzorem i cudem. Zaczęto ją odwiedzać i zapraszać, uważano za ozdobę salonu, za zdobycz rautu. Grubą, ordynarną, czerwoną staruchę pokazywano sobie, kazano się przedstawiać, sadzano na pierwszem miejscu. Zpoczątku była zażenowana i wystraszona, potem przejęła się rolą i uwierzyła sama, że jest czemś osobliwem. Nosiła z pompą swój majestat, pozwoliła się czcić.
Niewiadomo, jaką intrygą sprowadzono ją do Zarembów. Był to triumf nielada. Wywołał też