Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

chylił się nad nią i nagle odskoczył przerażony. Zrozumiał — że to dziecko miało zostać... matką.
Przez chwilę zdrętwiał z wrażenia, twarz mu się skurczyła, zbielały usta, potem postawił lampę na stołku i pobiegł do mieszkania rządcy i począł stukać w okno.
— Co tam? — rozległ się po chwili zaspany głos.
— Proszę pana! To ja, stróż.
Rządca się zerwał, przyskoczył do okna, otworzył lufcik.
— Co? Pali się?
— Nie, proszę pana, ale u mnie kobieta rodzi...
— Co? Jaka kobieta? Pijanyś, szelmo!
— Proszę pana, znalazłem za bramą! Co robić?
— Idź mi do stu djabłów! Budzi mnie dla takich bredni. Kto ci kazał zbierać po drodze baby rodzące? I do mnie z tem przychodzi! Jakeś sobie to zwlekł, to sam pilnuj! A to mnie huncwot wystraszył!
Lufcik zamknął z pasją i snać uspokoił żonę, bo po chwili rozmowy zaśmieli się oboje i rządca legł, światło zgasło.
Gedras pozostał bezradny pod oknem. Połajanka rządcy, a potem śmiech oprzytomniły go.
Prawda, sam sobie biedy napytał, teraz nie wiedział co robić. Budzić pałacowej gospodyni nie śmiał, więcej kobiet nie było we dworze, on sam pojęcia nie miał, jak ratować położnicę. Poszedł do swego domku, ale mu było straszno wejść. Pomyślał, żeby do miasteczka po kobietę skoczyć,