Na podwórzu leżał stos kamieni, zatrzymał się, wybrał jeden, włożył do kieszeni i poszedł na ulicę. Stróż go widział, nie zauważył, by inny był niż zwykle.
Z Hożej na Sadową niedaleko było, ale Gedras nie wiedział nazwiska tego, co mu dał list, poszedł tedy do hotelu Europejskiego i tam się dowiedział w restauracji. Kelner powiedział, że ten, co ugaszczał, nazywa się pan Ludwik Morzyński i mieszka na ulicy Sadowej pod nr. 8. I dodał, że zabawa trwała do rana i że sprowadzono panienki i że pewnie pan Morzyński śpi teraz, jak zabity.
Gedras podziękował i poszedł.
Na Sadowej stróża nie pytał, spojrzał na numer mieszkania i zadzwonił na pierwszem piętrze.
Milczenie, tedy zadzwonił mocniej. Rozległy się kroki w pantoflach i zaspany głos spytał:
— Kto tam, u licha?
— Posłaniec z listem.
Drzwi się otworzyły. Ludek stał w przedpokoju w szlafroku.
— Skąd list?
Gedras o krok postąpił.
— To odpowiedź od tej dziewczyny, której pan wczoraj posłał dwadzieścia pięć rubli.
— Mówiłem ci, że odpowiedzi nie... — nie dokończył.
Z szybkością błyskawicy Gedras ugodził go kamieniem w skroń. Morzyński się zachwiał, spadł nań drugi raz między oczy, tak silny, że wtył się podał, potknął i upadł.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.