Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

ręce spadły mu na ramiona, wepchnięto go do komisarza, rozpoczęły się pytania:
— Ktoś ty?
Sekundę się zawahał, chciał nic nie odpowiedzieć, albo kłamstwo, żeby Mańkę oszczędzić, ale spojrzał na swój strój posłańca i z jakąś determinacją straceńca rzekł:
— Jestem Gedras Jan. Mieszkam na Hożej 19, z córką.
— Kogoś zabił? Jak? Gdzie? Z jakiego powodu?
Trzymał wciąż w ręku kamień, położył go na stole przed komisarzem. Kamień czerwony i lepki od krwi, ręka była krwawa.
— Zabiłem kamieniem... takiego... co to się bawi z dziewczętami biednemi. Potem takie idą do Wisły albo na hańbę. I moją to spotkało. Czy tę jedną? Moje wszystkie trzy tak zabili, dla zabawy. Wziąłem kamień, dość ukamienowali ludzie dziewcząt, ja za te moje trzy jemu oddałem. Nie będzie się więcej panicz bawił, nie będzie! Koniec jej i koniec mnie, i koniec jemu.
Podniósł ramię i otarł rękawem twarz, wystąpił na nią pot i pokryła bladość. I człowiek się zachwiał, byłby runął, żeby go nie podtrzymali policjanci.
— Gdzieś zabił? Gadaj? — krzyknął komisarz.
Ale Gedras był już bezprzytomny, czterech ludzi wzięło go na ręce i wynieśli do aresztu.
We drzwiach spotkali stróża i jakiegoś drugiego człowieka, pędzących z przerażeniem na twarzy.