Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

wy po nocnej orgji, szukał w bufecie sodowej wody.
Pierwszy przybył wuj Bolek.
I on na chwilę osłupiał, zgrozą zdjęty.
— Widziałeś go? Naprawdę na śmierć zabity? Co mówił doktór?
— Co miał mówić? Trup. Ani śladu twarzy, czaszka zmiażdżona.
— Zabójcę złapali?
— Mówią, że go mają. Jakiś warjat.
— Paskudna sprawa. Fe! Trzy dni do ślubu. Dziewczynie straszna kompromitacja. Żeby to choć się stało w tydzień później. Teraz dopiero baby ozory rozpuszczą. Gdzie ojciec?
— Posłałem po niego.
— Licho cię tam poniosło w takiej chwili, teraz cię wciągną jako świadka do procesu. A wamby teraz wszystkim wyjechać i do jesieni się nie pokazywać, aż się skandal uciszy. I powiadasz, że to warjat był? Skąd? Pocoby go Ludek puszczał? To brednia! To był ktoś znajomy. Zobaczysz, że to jakaś brudna sprawa.
W tej chwili wpadł Zaremba, któremu już lokaj wieść zaraportował. Był blady i trzęsący się.
— Co za katastrofa! Boże wielki, co ludzie powiedzą? Zaproszenia na ślub rozesłane! Co za kompromitacja! Jakie będą gawędy, plotki, oszczerstwa! Ach ja nieszczęśliwy, jedyna córka zgubiona!
— Trzeba natychmiast wyjechać.
— A jabym właśnie został — rzekł Józio. — Co to? Uciekać? Jakbyśmy byli czemu winni!