Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

— Toteż ty sobie zostań, jeśliś ciekawy słuchać, jakie tu będą komentarze i sprawozdania — burknął pan Bolesław. — Będziesz miał parę pojedynków, czem jeszcze gorzej siostrę skompromitujesz. No, a cóż Gelichowa? Rozpacza?
Gelichowa dowiedziała się o wypadku o dwunastej. Przyszedł do niej lokaj Ludka. Przestraszyła się, ale nie na długo. Ludka poznała dwa lata temu, po śmierci męża, jako jedynego krewnego nieboszczyka. Umiał ją usidlić i zjednać, poddała się biernie jego wpływowi. Ale Gelichowa była oszczędna i rachunkowa. Dawała pieniądze ale z żalem, ulegała jego woli, kierunkowi, ale z utajonym strachem bankructwa, zwykłej manji zbogaconych rentjerów. Po przerażeniu na wieść o wypadku przyszły natychmiast rozsądne myśli.
Dochodziły ją słuchy, że Zarembowie bankruty, panna rozrzutna, próżna i niepraktyczna, może to opatrzny los czuwał nad jej kapitałami?
Potem zaniepokoiła się o interesy. Dała onegdaj Ludwikowi 5000 rubli na ożenienie i podróż poślubną. Co się z nimi stanie, może ukradziono, może przepadną? Mieszkanie było zapłacone za kwartał zgóry, meble świeżo kupione. Co z tem teraz robić? W takich wypadkach Gelichowa miała doradcę adwokata i natychmiast po odprawieniu lokaja do niego pojechała, cała wzburzona niepokojem o takie grube straty.
— Bo to, proszę mecenasa — biadała, trochę popłakując — trzeba będzie teraz za bezcen wszystko sprzedać, jeszcze w chwili, gdy wszyscy się