Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

rozjeżdżają. Mieszkania nikt nie odnajmie, a te pieniądze — moje własne, onegdaj dałam, a teraz trzeba je spadkowem prawem chyba odzyskiwać. Mój Boże, jakie to będą koszty i mitręga i ambaras! Ach — ciężko jest wdowie i kobiecie! Takie nieszczęście!
— Czy pani była już tam?
— Nie, nie mogę! Ja się strasznie umarłych boję. Kazałam przyjść przedsiębiorcy pogrzebowemu. Zapłacę. Co robić? Obowiązek zawsze święcie spełniam. Ale tam podobno pełno policji, sąd, śledztwo. Żeby choć w zamieszaniu nie okradziono mieszkania. Ja ledwie się zebrałam na siły, aby do pana przyjechać. Strasznie jestem poruszona. Muszę się położyć. Boję się, że odchoruję ten straszny cios.
Położyła się też zaraz, obwiązała głowę i stękając, targowała się z przedsiębiorcą pogrzebowym, potem kazała służbie nikogo nie przyjmować, bojąc się kondolencyj. Dzień minął spokojnie, wieczorne gazety wydrukowały tłustym drukiem:
„Straszna zbrodnia przy ulicy Sadowej.
„Dziś rano stróż domu nr. 8 przy ulicy Sadowej został zaalarmowany przez lokaja, mieszkającego tam p. Ludwika Morzyńskiego, że pan jego został zamordowany. Gdy weszli przez kuchnię do mieszkania, znaleźli na środku przedpokoju martwe już zwłoki i zawiadomili natychmiast policję. Przybyli na miejsce sędzia śledczy, doktór i komisarz cyrkułowy, stwierdzili, że denat został za-