Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

szaleństwo. On to zrobił z premedytacją. Ja to wszystko opowiem sędziemu śledczemu! Ja mu nie daruję!
— Daj pokój! Nie mieszaj się do sprawy kryminalnej, której nie rozumiesz. Mówię ci, wyjeżdżajcie. Co się stało, to się nie odstanie. Dziewczyny ze dwa lata nie można pokazywać w Warszawie. A zresztą, to jeszcze kwestja, czy ten Morzyński był tem, czem go zrobiono. A byliście z kondolencją u Gelichowej?
— Nie. Na licha nam to babsko teraz — burknął Zaremba. — Żeby nie jej pieniądze, nie siedzielibyśmy teraz w tej awanturze.
Wuj Bolesław się roześmiał, zawtórował mu Józio.
Z sypialni ozwał się żałośliwy głos Zarembiny:
— Trzeba zapowiedzieć służbie, żeby jutro nikogo nie przyjmowano. Wszyscy przyjdą naigrawać się nad nami, triumfować. Ach, Boże, ja tego nie przeżyję! Maniusia tak go kochała!
— To najmniejsza! Będzie kochać drugiego! — rzekł lekceważąco pan Bolesław.
— Drugiego? — jęknęła Zarembina. — Po takim skandalu kto o niej pomyśli!
— At, za jakie dwa lata wszyscy zapomną.
— Dwa lata! Boże wielki! Dwa lata ma jeszcze siedzieć w domu!
Pan Bolesław zniecierpliwił się.
— To ją oddajcie do jakiej ochrony, jeśli wam zawadza.