Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

wierzyciele Morzyńskiego. Stara rozchorowała się naprawdę i sprowadziła swego adwokata.
Okazało się, że Ludek żył szeroko i nie płacił. Miał kredyt, oparty na jej funduszu i na jej latach podeszłych. Dawano mu chętnie, z pewnością, że „stara prędko kipnie“, tymczasem się przerachowano. Cała masa wierzycieli rzuciła się na Gelichową. Byli tam krawcy i utrzymujący remizy, jubilerzy i ogrodnicy, hotele, restauracje, cukiernie, cały legjon, żyjący ze zbytku i przyjemności takich eleganckich paniczów. Byli pożyczający na weksle i znaleźli się wszyscy, co urządzali mieszkanie, i właściciel kamienicy, ci na których tak niedawno dała Gelichowa gotówkę.
— Gdzie moje pieniądze? Co on z niemi zrobił? On mnie przez parę lat kosztował czterdzieści tysięcy! — krzyczała w bezsilnej złości i rozpaczy.
Adwokat, człek zimny i obyty ze wszelkiemi interesami, przejrzał cały stos listów różnego stylu i ortografji, ale podobnej treści.
— Niech się pani nie irytuje. Prawnie do niczego to panią nie obowiązuje. Mieszkanie i meble zlicytują, zresztą nic. Sumiennie chyba możeby pani przejrzała te pretensje, bo są tu ludzie naprawdę ubodzy, wyzyskani, skrzywdzeni.
— Czterdzieści tysięcy mnie kosztował, nie dam ani grosza więcej! Jaki on mój krewny nawet: syn ciotecznej siostry męża! Otumanił mnie, udawał, oszukiwał! Nie dam grosza!
— Będzie pani miała wiele nieprzyjemności.